Co ty wiesz o szkole?
Krew – płyn ustrojowy, czyli rodzaj tkanki łącznej, której istota międzykomórkowa jest płynna. Jej objętość wynosi 5 do 6 litrów, co stanowi ok. 7,5% masy ciała. Rozprowadza tlen i substancje odżywcze, a odprowadza dwutlenek węgla i substancje zmetabolizowane; bierze udział w procesach odpornościowych.
??????????????? Co ten debil znowu pił, pewnie się pytacie, że zaczyna swoją nową porcję głupot od czegoś takiego. Nic nie piłem, tylko niedawno się dowiedziałem, że dostałem kapę z biologii i muszę się nauczyć tych pierdoł o krwi. Nauczyć się, nauczyłem (choć rzadko mi się to zdarza), ale sam proces nauki zbudził we mnie jakże nurtujące i bezsensowne pytanie: Po co??
Po co mam się uczyć tego badziewia, skoro i tak po trzech, góra, dniach nie będę nic z tego pamiętał?? Moja stara by mi na pewno odpowiedziała, że uczę się, aby mieć dobrą ocenę na świadectwie, nauczycielka od biologii – po co mi to czerwone coś płynące w moich żyłach (choć u mnie to jest raczej białe i zawiera jakieś 95,5% czystego alkoholu), a mi i tak chuj te wszystkie odpowiedzi dadzą.
Ale to już jest wina naszego polskiego systemu edukacji (popierdolonego jak wszystko w tym kraju), który uczyć nas czegoś, co może się nam w przyszłości przydać – jak choćby otwieranie butelki piwa zębami czy też za pomocą drzwi, ewentualnie metalowej barierki – każe nam wykuwać na pamięć jakieś bezsensowne formułki i zapamiętywać na nic niepotrzebne nam informacje (że pszenicę najlepiej uprawiać na równinach o dużym nasłonecznieniu a nie w górach, bo i tak nietoperze nie lubią kisielu), od których tylko się później na starość głupieje, zgodnie zasadą podaną przez Jamra: „Patrz na tablicę, będziesz głupia całe życie”. Tak więc dopierdalają się do nas o jakieś definicje pozytywistyczne, założenia dziedzin, przyrosty naturalne i wpływ koloru skóry węży południowoazjatyckich na populację muchomorów sromotnikowych w dorzeczu Wielonki przy cmentarzu. I jeszcze żeby robili to przez cały semestr, żeby jak najłatwiej – bo małymi partiami – nauczyć się tego wszystkiego. Oczywiście jeżeli ktoś jest takim kujonem żeby uczyć się ze wszystkich przedmiotów na najlepsze oceny.
Ale nie. Cały semestr nie robi się nic z jakiegokolwiek przedmiotu, może poza kilkoma wyjątkami, żeby na sam koniec przypierdolić ze dwie kartkówki plus sprawdzian z zajebiście fajnie dużej partii materiału i mieć to wszystko z głowy. A że jest tak z każdego praktycznie przedmiotu, to chuj może strzelić i w ogóle fajnie jak w kombajnie – chleb, konserwy, muzyka bez przerwy. A potem ludzie się dziwią, że uczniowie biegają za nauczycielami z siekierą, ewentualnie Mauserem 7,8mm, a bin Laden strącił Bushowi dwie wieże w partii szachów – ten to musiał chodzić do wesołej szkoły, nie ma co.
No, ale już zbliżają się ferie, będzie można odpocząć, pomodlić się do woli przed obrazkiem Lenina, urządzić nocny maraton bicia pały o kaloryfer, powyzywać się dwa całe tygodnie ze starymi (ja z nimi połowy dnia nie potrafię w jednym domu usiedzieć bez awantury) czy standardowo napić się wódeczki z kolegami od niedzieli do niedzieli. A po feriach – znów 3 miesiące opierdalania się i dwa tygodnie nauki na poprawki/pracy pod nauczycielskim biurkiem – chuj może strzelić. Ale mam cynk gdzie można kupić tanio granaty, więc.....
K.
(CHUJU)