Wstawał piękny lutowy poranek. Wkurwiony Tygrysek od rana czaił się w poniemieckim hełmie na dachu chatki Puchatka na wkurwiające go swoim jazgotem kukułki i strzelał do nich z obrzyna Kłapouchego nie mogąc do nich trafić, co wkurwiało go jeszcze bardziej. Oczywiście, w każdym normalnym kraju w lutym nie było jeszcze kukułek, ale ponieważ u nas nic nie jest normalne...........
- Kurwa, Tygrys, pojebie jeden, złaź z tego dachu bo tupiesz – wrzasnął w momencie, w którym zaczyna się nasz opowieść, Kłapouchy – tupiesz, a jam mam kaca jak trzy dupy po wczorajszym......
- Dobra, dobra, nie wnerwiaj tak się osioł, już schodzę – odpowiedział mu Tygrys, bo wkurwionego Kłapcia bał się bardziej niż uczestnictwa w pielgrzymce do Częstochowy.
Pasiasty zlazł z dachu normalnym dla siebie sposobem, czyli po prostu pośliznął się na kukułczym gównie i spierdolił na ziemię, kopiąc przy okazji swoją głową nowy dołek pod drzewko.
- Ku, ku, kurrrrrrrwa, jak ja nienawidzę tych kukułek!!!!!
Wrzasnął, wstał i wszedł do domu, a właściwie wjechał poślizgując się na Prosiaczku leżącym pod drzwiami w swoim własnym bełcie.
- Fuck, który matkojebca budzi mnie taką późną nocą?!?!?! Przecież jeszcze jest ciemno jak u Murzyna w dupie!! Gdzie moje Uzi?? - Prosiaczek raczej nie był zbytnio zadowolony z tego sposobu budzenia.
- Wstawaj bekon i nie pierdol, bo już rano jest a ta ciemność to nawet nie wpływ denaturatu tylko twój własny bełt na oczach – udzielił mu tej dobrej rady Kubuś mający jak zwykle rano przebłysk logicznego myślenia trwający zazwyczaj do pierwszego klina, czyli niezbyt długo.
- C..ci......ciemność?? Tak, ależ tak, zasłońcie mi oczy, zwiążcie i bijcie, ja tak to lubię....
- Ehh, Królik, pederasto jeden, nie będziemy tego robili więc skończ, a w ogóle to zdejmij z siebie to lateksowe wdzianko i wyłącz maszynkę na której siedzisz pół nocy, bo czas już na klinika – moment logicznego myślenia Kubusia, jak widać, trwał dalej.
- Klin?? – wrzasnął Tygrys
- Klin?? – wrzasnął Prosiaczek
- Klin?? – wrzasnął Królik
- Klin?? – wrzasnął na ostatku i raczej dość słabo Kłapouchy, co było spowodowane jego wczorajszą pomyłką, gdy pomylił Domestos zmieszany z olejem napędowym ze zwykłym winem za 3,50 zł
- Tak, kurwa, klin – odpowiedział całej bandzie Kubuś – mamy tu jeszcze kontener „Heraclesa – Classic Płońsk Aperittif”, więc wypijmy go szybko i skoczmy na Piwną Górkę do BabyJagi po następne.
- Ok. – odpowiedzieli mu wszyscy chórem, z wyjątkiem osła, który już wyciągał zębami korek z wina...
Kilka win później i przy o wiele ciekawszej atmosferze, ekipa układała plany na najbliższy tydzień siedząc w otoczeniu pustych butelek i plastikowych korków:
- Może trzeba by jaki nowych ludzi zapoznać?? – wymyślił Tygrys i było to jego pierwsze sensowne zdanie od bardzo dłuuuuuuugiego okresu czasu – Siedzimy tak w tym naszym zapyziałym lesie, walimy ciągle te wina i nikogo nie znamy. Niby jest ta BabaJaga, ale ona odpada, bo tylko wina nam sprzedaje i Krzyś, ale to pipa i jemu możemy co najwyżej rozruchanie dupne zrobić za pomocą przepychacza do rur. I to chyba wszystko, nie??? – Tygrys próbował zmusić swoje szare komórki do myślenia, ale nie wychodziło mu to, bo po prostu ilość spożytego przez niego LSD dawno mu je wypaliła.
- Zapomniałeś ćwoku o Panu Sowie, tym jebanym pedofilu z dziupli w drzewie – łaskawie przypomniał mu Królik
- Królik, a czemu ten zboczony pedałek przyszedł ci na myśl?? Pewnie chciał byś się z nim zabawić sam na sam w tej jego dziupli, co?? – przypierdolił się do Królika z obleśnym uśmiechem Tygrys
Królik jednakże nie dał rady odpowiedzieć Tygrysowi, bo nam samą myl o zabawie sam na sam z Panem Sową zemdliło go i zaczął wymiotować na siedzącego obok Prosiaczka, który, raczej nie zadowolony z tego faktu wpierdolił się Kubusiowi na kolana upierdalając jego nową koszulką, zajebaną jakiemuś przechodzącemu dresiarzowi, rzygami Królika, za co Kubuś potraktował go solidną baśką. Prosiaczka na chwilę zamroczyło, ale już za moment był gotowy do kontrataku swoim wyciągniętym ze sterty starych skarpet Uzi. Do sparingu między przyjaciółmi jednakże nie doszło ponieważ rozdzielił ich za pomocą kolby swojego obrzyna Kłapouchy. W tym właśnie, raczej nieodpowiednim dla siebie momencie, do domku Puchatka wpadł Krzyś, czyli największa pipa w Stumilowym Lesie.
- Czołem załoga – pierdolnął na przywitanie – słuchajcie, koledzy, do tego starego opustoszałego zamku tu niedaleko...... – nie zdążył już dokończyć, ponieważ został powalony przez celnie wymierzony strzał Kubusia kijem bejzbolowym.
- Nie będziesz ani mnie, ani moich kolegów, ty pipo pieprzona, nazywała kolegą – reakcja poirytowanego misia na wyzwisko była natychmiastowa, podobnie zresztą jak reszty przyjaciół. Prosiaczek miał wreszcie możliwość użycia swojego Uzi, na co miał ochotę od samego rana; Tygrysek wyżył się na Krzysiu za wszystkie kukułki, Królik zrobił odbitkę rozpalonej płytki do gotowania na jego twarzy a Kłapouchy zmiażdżył mu jądra kolbą swojego obrzyna. Tak „spreparowaną” pipę wyrzucono. Nieważne gdzie.
- Panowie, wino się skończyło. Co robimy? – postawił trudne pytanie Prosiaczek
- Jak to co, ty jebany bekonie? Idziemy po nowe!
- Do BabyJagi?
- A gdzie kurwa? Czy zdążyli tu wczoraj w nocy postawić jakiś nowy monopol? – na bekona wkurwił się już nawet Kłapouchy, co u tego pierwszego spowodowało natychmiastowe rozpoczęcie oddalania się w kierunku sklepu BabyJagi.
Wreszcie, po dotarciu do sklepu i zakupie odpowiedniego wyposażenia, drużyna rozłożyła się pod pobliskim drzewem i rozpoczęła konsumpcję poczynionych zapasów.
- Wiecie co, kurwa, jedno mnie zastanawia – wypalił w pewnym momencie Kłapouchy
- Przepis na czystą wódkę z samego denaturatu i kartofli??
- Kurwa, Królik, nie. Zastanawia mnie, co ta pipa chciała nam powiedzieć o tym zamku. Kurwa, trzeba było ją najpierw przepytać.
- Osioł nie pierdol. Przecież możemy zaraz się tam wybrać i zobaczyć, a jak co, to zapierdolić. Proste, nie?? – dla Tygrysa po dwóch winach wszystko było proste.
Ekipa postanowiła się więc wybrać do pobliskiego zamku o którym mówiła pipa. Szykując schowaną w zanadrzu broń i przyjmując kolejną dawkę alkoholu oraz zaliczając wszystkie (wcale nie gumowe) drzewa po drodze zaczęli zbliżać się w jego okolice. Nagle zatrzymał ich w miejscu niesamowity odgłos, przypominający przekraczanie przez Titanica prędkości światła. Ustawili się więc w szyku bojowym i uważnie zaczęli rozglądać się po otoczeniu, pozostając jednakże w ruchu. Wtem usłyszeli straszliwy okrzyk bojowy: PIZDA!!!!!!!!! - dobiegający z nieba. Gdy spojrzeli w górę ich oczom ukazał się zarazem majestatyczny, jak i odrażający widok. Największa masa ciała, jaką kiedykolwiek widzieli, przystrojona w kask motocyklowy bez szybki ale za to w okularach, hawajską koszulę i obcisłe tyrolskie skórzane spodenki do kolan ze spadochronem nie spełniającym swej funkcji (z winy zbyt dużej masy) zmierzała prosto pomiędzy nich, z prędkością tak olbrzymią, że nikt z ekipy nie zdążył nawet podnieść broni w górę.
PIERRRRRRRDUUUUUUUTTTTTTTT!!!!!! – odgłos uderzenia rozniósł się po całej okolicy. Kiedy wszyscy się już ocknęli zobaczyli to wielkie coś, co ich znokautowało, już bez kasku ale za to dalej w hawajskiej koszuli i spodenkach, wpierdalające właśnie resztki tego, co pozostało prawdopodobnie z sarny. Resztki raciczki wystawały nawet z otworu, który był prawdopodobnie ustami tego dziwnego stworzenia. Kubuś, Prosiaczek, Tygrys, Kłapouchy i Królik, początkowo zamurowani ze zdziwienia zerwali się w jednym momencie i wymierzyli wszystką broń jaką mieli w dziwnego stwora, który spadł z nieba. Stwór spojrzał się na nich i zaczął zasłaniać sobą resztki sarny, jakby bał się, że mu je ukradną. Pierwszy ciszę przełamał Prosiaczek:
- Kurwa, kim jesteś??
- Jestem Biały – odpowiedział stwór i nagle zaczął wpatrywać się w swój pępek z przerażoną miną.
W tym momencie ziemia się zatrzęsła. Stwór podniósł się z szybkością o jaką nikt by go nie podejrzewał i wrzasnął:
- Och, nie!!!! Jestem głodny. Muszę szybko coś zjeść, bo chyba umrę z głodu. Jadłem aż 5 minut temu. Spierdalam do zamku, może zostało mi jeszcze stadko jakichś dzików na przystawkę – po czym spierdolił w kierunku zamku, do którego wcześniej postanowili iść nasi bohaterowie.
Po oddaleniu się stwora nastała cisza i każdy, przerażony tym czego byli świadkami, bał się odezwać. Ciszę przerwał Kłapouchy:
- Kurwa, panowie, chowamy broń. Po tym, co zobaczyłem, myślę, że na nic się nam nie przyda i musimy całą sprawę wybadać pokojowo, albo po nas.
- O...ooo....OK. – odpowiedział w imieniu grupy, przerażony tak samo jak i inni, Prosiaczek.
Po przerażającym spotkaniu ze stworem, który sam nazwał siebie „Białym” ekipa postanowiła wzmocnić się zarówno fizycznie i psychicznie – sięgnęli w tym celu po kolejny sześciopak winobluszczyn ze sklepiku BabyJagi i w trymiga obalili cały. Pokrzepieni zarówno na ciele jak i duchu postanowili iść dalej w obranym wcześniej kierunku, czyli do zamku. Po kilkunastu minutach marszu zza wzniesienia zaczęły wyłaniać się wieże zamku – było jednakże w nich coś dziwnego. Wszyscy przystanęli i zaczęli przyglądać się im z zaciekawieniem. Wreszcie zrozumieli co wzbudziło ich niepokój – olbrzymie białe majtki zawieszone w miejscu flagi. Skonsternowani, spojrzeli po sobie i w jednym momencie pociągnęli solidnego łyka z butelek niesionych w rękach – tak na wzmocnienie.
Usłyszeli dziwny hałas dochodzący zza ich pleców i wzmagający się z każdą chwilą.
- Kurwa, panowie, spierdalamy w las!!! – spanikował Tygrys. Wnet został jednak uspokojony dzięki zetknięciu z twardym kopytem Kłapouchego, które wylądowało na jego ryju.
- Spokój, pasiaty chuju. Nie panikować mi tu. – Osioł był jednak prawdziwym twardzielem. Ale może rzeczywiście zczajmy się za drzewami – dodał zaraz, trwożnie oglądając się za siebie.
Jak postanowili, tak zrobili. Wystąpiły co prawda problemy z dotaszczeniem do drzew Tygrysa – Kłapouchy przesadził trochę z tym „uspokojeniem”, ale w końcu nawet to udało im się to zrobić. Zaczajeni bezpiecznie za drzewami czekali na nadjechanie przyczyny dziwnego hałasu. Nie musieli czekać długo. Zaraz bowiem zza zakrętu wyłoniła się dziwna istota jadąca na markowym pojeździe marki „SKŁADAK”. Istota na pierwszy rzut oka przypominała skrzyżowanie małego zielonego trolla w czarno – czerwone kropki z owcą przepuszczoną przez wyżymaczkę i śpiewała taką oto piosnkę:
Na
składaku jadę przez świat.
W
MKL – u kolegów mam,
Codziennie
Białemu do zupy sram.
Chociaż
z nim jestem za pan brat
Traktuję
go jak ruski kat.
Wrócę
do zamku, Jankowi kopa dam
A
potem na ryj się spuszczę wam.
W tym momencie dziwna istota zatrzymała się jednak, ponieważ ostatni wers piosnki wzbudził w tym dziwnym stworzeniu jakieś bliżej nieokreślone odczucia, dotyczące słowa „wam”. Stworzenie powiedziało:
- Hmm. Ostatni wers tej piosnki wzbudził we mnie jakieś bliżej nieokreślone odczucia dotyczące słowa „wam”. „Wam”???? Jakim kurwa „wam”?? Czy jest tu ktoś oprócz mnie?? Szybko, muszę to sprawdzić.
I dziwna istota zaczęła wykonywać w tym momencie na rowerze dziwny taniec, przypominający lot godowy ptaka mkobele – nankele, zamieszkującego tereny Ameryki Południowej. Czyli po prostu zachowywała się jak pies chcący zjeść swój ogon, ewentualnie polizać się po jajach. Niestety, ta niezwykła ekwilibrystyka uprawiana na rowerze bez siodełka, a z samą pionową rurką w jego miejscu, spowodowała upadek owej dziwnej istoty z wzmiankowanego wyżej roweru. Innymi słowy: coś, co nazywało siebie „Przypulgiem” wypierdoliło z roweru na glebę, pierdolnąwszy się przy tym głową o kamień leżący na ścieżce. Jednakże uderzenie, które u jakiejkolwiek innej istoty zakończyłoby się w najlepszym przypadku całkowitą utratą przytomności na „Przypulgu” nie uczyniło najmniejszego wrażenia. Stworzenie podniosło się, otrzepało, powiedziało:
- Ha, fuck, ja pierdolę, ave Legia!
I rozejrzało dookoła. A wtedy.... Tak, właśnie wtedy dojrzało naszych bohaterów skrytych za drzewami.
- Ha, fuck, , ja pierdolę, ave Legia! Miałem jednak rację! Ktoś tu jest oprócz mnie.
I zaczął iść w ich kierunku. Nasi bohaterowie rozumiejąc, że zostali zauważeni, również wyszli zza drzew i poczęli iść w kierunku „Przypulga” chowając za plecami pozostałe im trzy sześciopaki „Heraclesa – Classic Płońsk Aperitiff”.
- Ha, fuck, ja pierdolę, ave Legia, jestem Przypulg. A wy kim jesteście??
-
Kubuś, Kłapouchy, Prosiaczek, Tygrys, Królik – przedstawiła
się kulturalnie ekipa.
-
No to mi miło. A co wy tam chowacie za plecami??
Próby schowania winobluszczyn przed obcym nie zdały się jednak na nic, Przypulg zauważył wino w mig.
- No....to jest....wino. – jakoś wyjąkał Prosiaczek.
-
Wino?! Ha, fuck, ja pierdolę, ave Legia, koledzy moi, już was
lubię! Bo lubię wino! W końcu, jestem członkiem MKLTM!
-
Eee, czego jesteś członkiem?? – próbował nawiązać dialog
niezbyt kontaktujący jeszcze Tygrys.
-
MKLTM. Ale to nieważne. Ha, fuck, ja pierdolę, ave
Legia, macie wino! Cały MKL was za to polubi. A więc panowie, szybko, do zamku
i wypijemy sobie – wasze wino i nasza wódeczka, wspomagana wywarem ze
skarpetek Ciapy. Co wy na to??
Wiadomo – na takie słowa reakcja ekipy mogła być tylko jedna. Chórem wrzasnęli:
- Idziemy!
I poszli.
CDNN
(ciąg dalszy nastąpi niedługo)